Tag Archives: Star Wars

My name is Solo. Han Solo.

wallpapersden.com_solo-a-star-wars-story-movie-poster-2018_2560x1080

Trochę to trwało, ale wygląda na to, że Disney „nauczył się” w końcu w Gwiezdne Wojny. Nie mam jednak wątpliwości, że „Han Solo. Gwiezdne wojny – historie” podobnie, jak wszystkie kontynuacje, będzie miał swoich zwolenników i nie mniej zagorzałych przeciwników. 

Kolejny powrót do odległej galaktyki przyszedł tym razem bardzo szybko, bo zaledwie pół roku po premierze „Ostatniego Jedi” Riana Johnsona, o którym pisałem zresztą ciepło, lecz bez entuzjazmu tutaj… Tym razem jednak przenosimy się w przeszłość, by poznać korzenie historii Hana Solo.

Misja, którą postawi przed sobą producenci ze Studia Disneya, od początku wydawała się zdecydowanie trudniejsza niż rozwijanie kolejnych wątków Gwiezdnej Sagi. Tym bardziej, że wielu fanów po prostu nie wyobrażało sobie w tytułowej roli nikogo, kto mógłby godnie zastąpić Harrisona Forda. Pierwsze promocyjne materiały z udziałem Aldena Ehrenreicha zostały przyjęte wyjątkowo chłodno. A nad produkcją zbierały się czarne chmury. Podczas realizacji „Solo” z powodu „różnic artystycznych” zwolniono reżyserski duet Phil Lord / Christopher Miller, zaś nową nadzieję przynieść miało zatrudnienie Rona Howarda, który podobno przekręcił ponownie aż 80% filmowego materiału.

Trudno dziś snuć domysły, jak pierwotnie wyglądać miał ten film. Faktem jest, że Howard ze swego zadania wywiązał się znakomicie. Duża w tym zasługa odpowiedzialnego za scenariusz Lawrence’a Kasdana – filmowego wygi, który współtworzył kultowe „Imperium kontratakuje” i „Powrót Jedi”, a także „Poszukiwaczy zaginionej arki”. I przed trzema laty powrócił do uniwersum Gwiezdnych Wojen na zaproszenie J.J. Abramsa pomagając przy scenariuszu „Przebudzenia mocy”.

Należący do pokolenia filmowców, którzy wraz z Lucasem i Spielbergiem kładli fundamenty pod Kino Nowej Przygody, Howard i Kasdan stworzyli opowieść na podobieństwo filmów lat 80. Ponieważ film dotyczy młodości Hana Solo i nominalnie dzieje się na 10 lat przed wydarzeniami znanymi z „Nowej Nadziei”, nie znajdziemy tu Rycerzy Jedi, pojedynków na świetlne miecze i filozoficzno-politycznej otoczki definiującej konflikt między Rebelią i Imperium. „Han Solo” to klasyczna space opera, której postaci nakreślone są z werwą, a tempo nadają jej ich kolejne perypetie opisujące dojrzewanie głównego bohatera. Unikając spojlerów powiem tylko, że dowiemy się tu m.in. jak doszło do spotkania Solo z Cheewbacką, a także w jaki sposób udało im się wejść w posiadanie Sokoła Millennium. Poznamy również pierwszą miłość Solo – Qi’rę (Emilia Clark). Fani literackiego uniwersum Star Wars z pewnością oburzać się będą na jego niekompatybilność ze scenariuszem. Ci, którzy jednak skupiają się na historii osadzonej w filmowym świecie, powinni być zadowoleni.

Po raz kolejny eksplorujemy też nowe zakątki Galaktyki – od górskich szczytów po smagane słońcem kosmiczne plaże oraz kopalnie drogocennych minerałów. Całość zaś to subtelna gra na nostalgii i zarazem wspaniała kopalnia gwiezdnowojennych nawiązań dla wszystkich tych, którzy uwielbiają filmowe smaczki. Cudownie jest ujrzeć minę Solo, gdy pierwszy raz wchodzi w nadprzestrzeń. Szkoda jedynie, że nie popracowano nieco bardziej nad dialogami. Próżno szukać tu zapadających w pamięć onelinerów, które zapiszą się w historii Sagi. Ale być może po prostu nasz kosmiczny zawadiaka język musi sobie dopiero wyostrzyć…

Scenariusz zaskakuje pozytywnie. I nie tylko on. Bo choć na początku trudno przyzwyczaić się do młodego Solo, to koniec końców Alden Ehrenreich wywiązuje się z powierzonego mu arcytrudnego zadania całkiem nieźle. A jego fizyczne podobieństwo do Forda sprawia, że ostatecznie kupujemy jego szelmowski błysk w oku i zawadiacką postawę. Jeszcze lepiej wypada Donald Glover jako młody Lando Calrissian. Dzielnie wspierają ich doświadczeni Woody HarrelsonPaul Bettany i znana z „Westworld” Thandie Newton. Najtrudniej przekonać się do wspomnianej już Emili Clark, która nie ma w sobie tak magnetycznego uroku, jak bohaterki poprzednich części Sagi. W jakimś stopniu wynika to także z tego, że znaczna część jej historii nie została odkryta przed widzami. Tych, którzy tęsknią za duetem R2D2-C3PO powinny natomiast zadowolić iskrząca dowcipem, wspierająca Calrissiana android Elthree oraz równie wygadany czteroręki ardenianiński pilot Rio Durant.

Moim zdaniem „Han Solo. Gwiezdne Wojny – Historie” to opowieść najbliższa w duchu oryginalnej Gwiezdnej Trylogii. Z obietnicy danej w tytule czyli opowiedzenia historii słynnego przemytnika z Korelii duet Kasdan/Howard wywiązuje się na solidną czwórkę z plusem, co sprawia, że na ewentualną kontynuację tej opowieści będę czekał z przyjemnością.

Rafał Pawłowski

 

Otagowane , , , , , , , ,

„Ostatni Jedi” czyli Disney w odległej galaktyce…

lastjedi

Gdy nadchodzi Gwiazdka, Coca Cola wyciąga z szafy Świętego Mikołaja, a Disney Gwiezdne Wojny, którymi raczy nas trzeci rok z rzędu. Moc świata stworzonego przed 40 laty przez George’a Lucasa spowszedniała już na tyle, że wielu polskich i zagranicznych krytyków zamknęło swoje Top10 2017 nie czekając nawet na premierę „Ostatniego Jedi”.

Trzy lata temu wydawałoby się to nie do pomyślenia. Ale Disney tworząc franczyzę w pewien sposób uśmiercił legendę. Tym bardziej, że współczesne kino (a także seriale) rozwinęło się na tyle, że marka Gwiezdnych Wojen straciła jeden ze swoich pierwotnych atutów – świeżość. Będąca jednym z fundamentów Kina Nowej Przygody tzw. Stara Trylogia wyznaczała bowiem nowe trendy w kinie s-f, sposobie opowiadania, kreowania postaci i budowania popkulturowego uniwersum na nieznaną dotąd w Hollywood skalę.

Dziś Star Wars rywalizuje z filmowo-komiksową machiną Marvela (i zdecydowanie w mniejszym stopniu z DC), a do zaproponowania ma podobny arsenał atrakcji, co konkurenci. Disneyowska odsłona (okres epizodów I-III litościwie pominę) nie tylko nie wznosi kina s-f na nowy poziom, ale momentami próbuje wręcz schlebiać poślednim gustom. Jak choćby wówczas, gdy jej najnowsza odsłona przez moment niebezpiecznie dryfuje w stronę komedii romantycznej… Produkowane „od sztancy” kolejne epizody nie mają już więc aury nadzwyczajnego wydarzenia (oczywiście poza niemałym gronem wiernych fanów SW), lecz zamieniły się w stały element wspomnianej świątecznej oprawy.

To oczywiście wcale nie znaczy, że „Ostatni Jedi” nie zasługuje na uwagę. Przeciwnie – kolejna odsłona disneyowskiej franczyzy jest ciut lepsza niż powiązane z nią „Przebudzenie mocy” J.J. Abramsa – mocno wtórne wobec lucasowskiej „Nowej nadziei”. Reżyser i scenarzysta Rian Johnson postawił na oryginalne rozwinięcie historii, zaproponował ciekawe twisty i zręcznie zbalansował wiele niedorzeczności. Oczywiście w Epizodzie VIII nie brakuje też kontrowersji, takich jak np. telepatia, a poprowadzenie niektórych wątków ewidentnie wskazuje na kokietowanie publiczności.

Z drugiej strony można przyklasnąć brawurowym sekwencjom pościgu ulicami miasta-kasyna Canto Bight i zerkającej spode łba łotrzykowskiej postaci DJ mistrzowsko zagranej przez Benicio del Toro, które przywracają filmowi ducha dawnej space opery. To jednak trochę mało, jak na dwu i półgodzinną opowieść. Całość ogląda się dobrze, lecz emocje po seansie bardzo szybko wyparowują.

Jawi się ciekawym paradoksem, że machinie Disneya, mimo ogromu środków i wręcz nieograniczonych możliwości, nie udało się do końca uchwycić tego czegoś, co miała w sobie oryginalna Trylogia. Dziś lepszą kontynuacją ducha Kina Nowej Przygody pozostają „Strażnicy Galaktyki”, a „Ostatniemu Jedi” brakuje sporo, by znaleźć się na tegorocznym podium kina s-f. No ale w tym przypadku koronę dzierży zupełnie inny sequel – „Blade Runner 2049”.

Rafał Pawłowski

Otagowane , , , , , , ,