Pitbull 2. On wrócił

pitbull-ostatnipies

On czyli Despero. Namówienie Marcina Dorocińskiego do udziału w filmie „Pitbull. Ostatni pies” to największe osiągnięcie reżysera Władysława Pasikowskiego, który niejako przy okazji „załatwia” tym filmem jeszcze parę innych spraw. 

Z samą numeracją „Pitbulli” jest pewien problem. Obraz Pasikowskiego odwołuje się bowiem do kultowego filmu i serialu z lat 2005-08. Jednocześnie zaś jest zamknięciem trylogii tzw. nowego Pitbulla, choć nie pojawia się w nim nikt z głównych bohaterów podpisanej przez Patryka Vegę reaktywacji. De facto „Pitbull. Ostatni pies” nie jest fabularnie powiązany w żaden sposób z którymkolwiek ze swoich wcześniejszych wcieleń. I choć producent Emil Stępień deklarował podczas premiery, że „Ten Pitbull ma najwięcej Pitbulla w Pitbullu” to tak naprawdę zdecydowanie bliżej mu do zrealizowanej przed laty przez Pasikowskiego dylogii „Psy”. Można wręcz rzecz, że reżyser upiekł tu dwie pieczenie na jednym ogniu.

„Ostatni pies” ma bowiem w sobie wszystkie te cechy, które charakteryzowały tamto kino Pasikowskiego. Honorowych, nieco zmęczonych życiem bohaterów odgrywających role ostatnich sprawiedliwych, złe kobiety, z którymi odechciewa się gadać i świat, w którym ludzkie życie bardzo łatwo przelicza się na pieniądze i wpływy. Nowością, jeśli chodzi o Pasikowskiego, jest silna kobieca postać Miry stworzona przez Dorotę Dodę Rabczewską. Lecz, choć reżyser usilnie się stara, to próby zniuansowania jej bohaterki nie stanowią mocnej strony nowego „Pitbulla”.

Zaletą „Ostatniego psa” jest z pewnością zwarta opowieść. Pasikowski zawsze miał dryg do storytellingu i nie inaczej jest w tym przypadku. Po poszatkowanych bez ładu i składu, nużących opowieściach Patryka Vegi dostajemy film, nie zaś wyrób filmopodobny. Mimo upływu lat Pasikowski udowadnia, że nadal jest królem kina klasy B potrafiącym stworzyć na ekranie wiarygodną i zajmującą opowieść. Ma ona swoje mielizny, do których należy przede wszystkim wątek Miry i jej babci, ale tam, gdzie Pasikowski skupia się na opowiadaniu sensacyjnej historii, płynie ona wartkim nurtem.

Sama fabuła nie jest przesadnie oryginalna. Czuć, że Pasikowski poutykał w niej pomysły, które latami magazynował z tyłu głowy, a momentami wręcz ograł ponownie sceny ze swoich wcześniejszych scenariuszy. Otwarcie filmu mocno przypomina początek „Jacka Stronga”, uprawnione będą też skojarzenia z „Reichem”. W tle przewijają się zaś sprawy i afery z pierwszych stron gazet – zabójstwo gen. Marka Papały czy Amber Gold.

Współpracujący z Pasikowskim kolejny raz po „Jacku Strongu” Marcin Dorociński wydaje się być dla reżysera „nowym Lindą”. Kreowani przez niego bohaterowie są jednak obdarzeni nieco większą dozą empatii, a przez to zdecydowanie mniej cyniczni. Jednak „Ostatni pies” to przede wszystkim aktorski koncert duetu Adam Woronowicz / Cezary Pazura. Dla drugiego z nich, który spotkał się z Pasikowskim przy okazji „Psów”, to świetny powrót na duży ekran po latach grania epizodów i drugich planów. Na tym tle zdecydowanie odstaje, zawdzięczający przed laty Pasikowskiemu debiut, Rafał Mohr – totalnie nieprzekonujący w roli Quantico, oficera śledczego kształconego w centrali FBI. Gwoli sprawiedliwości scenariusz nie dał mu szans na specjalne rozwinięcie tej postaci.

O dziwo leżą dialogi. Pasikowski dotąd miał do nich ucho, czego dowodem te z „Psów” czy „Krolla”, które weszły do języka potocznego. Zapadające w pamięć, choć nie tak błyskotliwe teksty zdarzały się również Partykowi Vedze. W „Ostatnim psie” na próżno szukać soczystych one-linerów, zaś ostrożnie cedzony dowcip zwraca swe ostrze głównie w kierunku nieobecnych na ekranie bohaterów „Pitbulli” Vegi. Wobec samej twórczości autora serii reżyser zachowuje jednak duży dystans, osadzając swoją opowieść bardziej obok, niż w świecie wykreowanym przez Vegę.

Z jednej strony to dobrze, że Pasikowski nie chciał schlebiać niczyim gustom i stworzył film na własnych warunkach. Z podobną sytuacją mieliśmy do czynienia nie tak dawno w przypadku filmu „Thor Ragnarok” Nowozelandczyka Taiki Waititi, który dość śmiało potraktował reguły rządzące uniwersum Marvela. Z drugiej można odnieść wrażenie, że twórcy „Jacka Stronga” zabrakło nieco odwagi lub talentu, by rzeczywiście wnieść do „Pitbulla” jakąś prawdziwie nową jakość. Powstał film bezpieczny i poprawny, ale bez przysłowiowego pazura. Bawiąc się w porównania można powiedzieć, że to zdecydowanie najlepszy z nowych „Pitbulli”, a zarazem najsłabsza część „Psów”.

Rafał Pawłowski

Otagowane , , , , , , , ,

Dodaj komentarz